Głęboki oddech
Rozpoczynamy drugi sezon jesienno-zimowy w naszym nowym domu. Rok temu byliśmy tuż po wprowadzce, bez oczekiwań i w połowie "na wariata". Z niewykończoną łazienką, garderobą i tylko z częściowo umeblowanymi salonami. Miało to bezwzględnie swój urok. Choć do braku płotu i kostki brukowej/ogrodu nie tęsknię.
Okna (co niestety widać na zdjęciach) nadal są częściej brudne niż czyste, jako że nieodmiennie w najbliższej naszej okolicy budują się 2 domy i z 10 szeregówek. Jeździ ciężki sprzęt, kurzy, chlapie, więc na drugi dzień po myciu mam ten sam efekt. Ale pocieszam się, że do następnej wiosny skończą i zostaną tylko dwie wolne działki, czyli potencjalne budowy. Będzie więc ciszej i czyściej.
Nasz dom jest od jakiegoś czasu w tej przyjemnej fazie – meblowanie i kolekcjonowanie dodatków. Dopiero teraz odnajduję tu swoje miejsce, każdego dnia wkładając w różne detale swoje serce… Z salonu na dole zrobiłam dosłownie palmiarnie... ja, która do tej pory zabijałam kaktusy mam z dziesięć kwiatów! To już chyba jawnie starość.
Skupuję obrazy i grafiki, choć ubrać je w ramy to już jakoś nie mogę. Ale wszystko w swoim czasie. W domu pojawia się więcej mebli, komód, foteli. Oficjalnie mamy już garderobę, wiec obrałam nowy projekt – zapełnienie jej. O tak!
Z większych rzeczy – kupiliśmy kawałek ziemi za naszą działką. Pamiętacie pewnie ze zdjęć na blogu i ig, że płot mieliśmy dookoła ładny, a z tyłu takie tanie panele. No więc wiedzieliśmy, że chcemy dokupić ziemię z tyłu i obecnie jesteśmy w procesie przestawiania płotu i ponownej demolki na trawniku (sic!).
Czekamy także na… rekuperator. W tym sezonie mamy go nabyć obowiązkowo, bo jak rzekł pan od wykończeniówki – spleśniejemy ;). Dom mamy tak pasywny, ocieplony i szczelny, bez systemu wentylacji (wszystko przygotowane pod rekuperację), że bez niej mamy lekką kiszonkę. Także lada dzień w naszym domu pojawi się rekuperator.
Oprócz oczyszczania i wentylowania powietrza powinien także wyrównywać poziom temperatur w domu. Ma on jedną wielką, strategiczną wadę - kosmicznie wysusza powietrze. Dołączcie do tego sezon grzewczy i katastrofa murowana. Zaczęliśmy się więc już przygotowywać na tę chwilę i w naszym domu pojawił się nawilżacz powietrza Philips HU4803.
Piszę Wam ten wpis, a on burczy mi z tyłu i nie ukrywam, że jest to miłość od pierwszego wdechu.
Okazało się, że powietrze w naszym domu JUŻ jest za suche, mimo całej tej lepkiej pluchy za oknem. Poczułam to od razu na swojej skórze – zawsze w okresie jesienno-zimowym mam problem z jej nawilżeniem. Zatkany nos, infekcje, bóle głowy i zatok – to wszystko dostajemy "gratis", mając suche powietrze w mieszkaniu.
Mogliśmy zainwestować w tradycyjne metody nawilżania, czyli miski, parujące gary i skarpetki na kaloryferze (patrz —> TU), jednak rozwiązania te byłyby mało efektywne i dość problematyczne, jako że na 2 piętrach mamy ogrzewanie podłogowe.
Nawilżacz powietrza HU4803 marki Philips posiada trzystopniowy system parowania z technologią NanoCloud, która zapewnia 99 proc. mniej bakterii w porównaniu ze standardową technologią ultradźwiękową. Wymienny filtr absorpcyjny wyłapuje unoszące się w powietrzu włosy, kurz czy też sierść zwierząt, nawilża powietrze, dodając do niego cząsteczki wody (bez bakterii czy osadu) i bez tworzenia mgły wodnej.
Widać to na zdjęciach poniżej gdzie "wiaterek" rozwiewa Lence włosy, ale pary wodnej nie widać. Nawilżacz nie pozostawia mokrych czy też białych śladów na podłodze i meblach.
Ustawienia nawilżacza umożliwiają dokładną kontrolę wilgotności – możesz wybrać opcję 40-, 50- lub 60-procentowej wilgotności powietrza, która zapewni Ci maksymalny komfort. Ja lubię mocne nasycenie wilgocią – lepiej mi się wtedy oddycha i pracuje.
Dodatkowo dostępny jest tryb automatycznego ustawiania nawilżenia i to właśnie z niego korzystam najczęściej. Po włączeniu trybu automatycznego czujnik cyfrowy będzie stale monitorować wilgotność powietrza (u nas po włączeniu były to okolice 30 proc. nawilżenia powietrza, co tylko potwierdziło moje odczucie suchości w domu) oraz odpowiednio włączać i wyłączać nawilżacz, dzięki czemu powietrze będzie miało zawsze właściwy poziom wilgotności (40-50 proc. – tu różnica jest odczuwalna z każdym wdechem).
Nie ma co ukrywać, że dla matki – estety ważny jest także design urządzenia. Skubane jest naprawdę ładne i pasuje to każdego pomieszczenia, stanowiąc wręcz element dekoracyjny. Jest banalnie prosty, intuicyjny w obsłudze, posiada także prostą instrukcję obsługi.
Urządzenie ma zasięg 25 m2, więc my z naszym sporawym metrażem nosimy je po piętrach. Ja używam go w dzień, pracując z salonu na piętrze. Wieczorem, przed snem i po wietrzeniu, nawilżamy pokoiki dzieci. Zaś w nocy, pazernie ustawiamy nawilżacz u siebie. Jest on ultracichy i włącza się tylko wtedy, gdy spada nawilżenie.
Robię więc głęboki wdech. Pełną piersią. I cieszę się każdą chwilą spędzaną w naszym domu…
- Bluzka Lenki - Kukukid
- Spódniczka - Poolkalook
- Kapciuszki - Zara
Więcej informacji nt. nawilżacza —> philips.pl
Zachęcam do obejrzenia filmu, który tam znajdziecie.