Historia ludzkiego dramatu, którego muszę być świadkiem. W roli głównej alkohol i cierpienie
Spędzając kolejne dni, miesiące, lata na oddziałach szpitala widzę coraz więcej bólu, cierpienia, historii, które nigdy nie powinny się zdarzyć. Coraz częściej obserwuje ludzkie dramaty. Historia, którą dziś opowiem, nie jest pojedynczym przypadkiem.
Parę razy w roku na oddział trafia kobieta. Żółta, z ogromnym brzuchem, zaburzeniami psychicznymi, śmierdząca, niepamiętająca jak się nazywa, brak z nią jakiegokolwiek kontaktu. Alkoholiczka. Przewlekła.
Świat się zmienia, a razem z nim, zmieniają się trendy. Trudno to nazwać trendem, ale naprawdę obserwuje się wzrost liczby kobiet, które alkohol traktują, jako rozwiązanie na całe życie. Nie mówię, że tego dawniej nie było. Nie mówię, że to ogromny, wręcz społeczny problem. Mówię o tym, że jest taki problem i sam go widzę coraz częściej na polskich oddziałach.
Historia wręcz schematyczna. Problemy w rodzinie, kłopoty finansowe, rozwody. Wtedy chętnie sięgamy do kieliszka. Sprawy, z którymi sobie nie radzimy, które męczą nasz umysł, zapychają głowę, nagle fantastycznie ulatują po większej ilości procentów.
Zobacz również:
Kobietę, która dziś poznamy, nazwiemy po prostu K. K. trafiła na oddział w stanie skrajnego wyczerpania organizmu, upojenia alkoholowego. Żółtaczka, gorączka, obrzęki, ogromne wodobrzusze, silny ból brzucha, majaczenie, splątanie, upośledzenie świadomości.
Ewidentny obraz alkoholowej marskości wątroby. Zasikana, brudna, z aromatem taniego denaturatu. Do tego piękne oczy. Duże, niebieskie oczy. Patrzące w pustą przestrzeń, błądzące, nieświadome, niereagujące na otoczenie. Jednocześnie pełne bólu, przerażenia, dezorientacji a gdzieś wewnętrznie piękne.
Gdzieś w środku organizm jakby chciał pokazać, że ta kobieta żyje, była piękna, była inna, zdrowa. Dziś to tylko obraz nędzy i rozpaczy. Tak jak na gruzowisku zdarza się, że wyrośnie kwiat, tak w jej chorym ciele pozostały oczy. Trudno zapomnieć taki widok. Pozostaje i w głowie i w sercu na długo. Nawet u tych najmniej wzruszonych. Przecież o K. jeszcze długo będzie się rozmawiało. Ba na oddziale wciąż przypominane są historie podobne innej K. sprzed paru lat, identycznej.
Na drugi dzień do ledwo doprowadzonej do stanu higienicznego K., umytej, uczesanej, przebranej, podłączonej do aparatury, jakkolwiek leczonej, przychodzi jegomość. Od razu widać, że ten sam typ. Ten tylko jeszcze się trzyma, wątroba silniejsza. Przedstawia się, jako rodzina, konkubent, niedoszły mąż. Patrzy, dotyka po ręce, szturcha. Z kurtki wystaje puszka piwa. I wychodzi. Już nie wraca, bo po co. Towarzyszka trunku już nie postawi ani nie dołączy do zabawy. I wreszcie przychodzi matka.
Matka, a jednocześnie babcia! Bo oto płacze nad łóżkiem i szlocha, co żeś K. narobiła, co z Twoimi dziećmi będzie. Tak oto dowiadujemy się, że K jest matką dwójki dzieci. Dziś już samotnych dzieci. I tak stopniowo historia się wyjaśnia, trochę z relacji matki-babci, trochę z plotek na mieście. W końcu każdy coś o kimś wie. Wiemy już, że owa K. kiedyś normalnie pracowała, zarabiała, miała męża, urodziła dzieci. Potem coraz chętniej sięgała do kieliszka. W końcu odszedł od niej mąż. Potem straciła pracę. Ba. Została wyrzucona, bo kolejny raz przyszła naprana do pracy.
Następnie dołączyła do osiedlowych i sklepowych towarzystw wzajemnej adoracji trunków tanich. Chętnie sięgała z nowo poznanymi kolegami do kieliszka. Potem po jednym głębszym wpadła. Na szczęście poroniła. Potem dostała 500+ i tak historia się toczyła. Tak jak i ona sama się toczyła. A dzieci niedokarmione, zaniedbane, pozostawione babci. Kilkuletnie małe szkraby mające matkę za największy dar tracą jakikolwiek autorytet. Albo ich autorytetem nagle staje się matka alkoholiczka.
Trudno powiedzieć, co w ich psychice się dzieje, jak bardzo muszą być tą historią skrzywdzone. Może pójdą w ślady matki, a może wręcz przeciwnie. Poradzą sobie z trudnym dzieciństwem i na przekór wszystkiemu ‘’wyjdą na ludzi’’, czego osobiście bardzo im życzę. Gdzie w tej historii pierwszy mąż i czemu nie opiekuje się dziećmi? Tego nie wiemy. Plotek jest wiele. Prawdę zna tylko rodzina.
I tak ta nasza K. leżała kilka tygodni na oddziale. Co trochę wypuszczaliśmy jej płyn z brzucha, co trochę dni lepsze lub gorsze. Raz kojarzyła, innym razem znowu majaczyła. Dni mijały, a ona gasła. Wyglądała cały czas przerażająco. Wyniszczony żółty twór z pięknymi niebieskimi oczami przykryta starą kołdrą szpitalną w łóżku z barierkami obwieszona stertą kabli i drenów. Każdej osobie, która przechodziła obok sali, nie umknął ten widok.
Po pewnym czasie, w końcu odeszła. Odeszła i zostawiła swoje dzieci, matkę, ojca. Odeszła sama. Bo nikt jej już nie towarzyszył w tej historii. Sama zadecydowała o swoim losie. Sama sięgała do kieliszka, sama rezygnowała z pomocy rodziny czy specjalnych ośrodków, sama wybrała taką drogę, nie patrząc na bliskich.
Jedni mówią, że to choroba i widzą w tym usprawiedliwienie. Inni nawet nie uronią łzy nad jej łóżkiem, bo zniszczyć mogła sama sobie życie na życzenie, ale czemu zrobiła to też innym. Nie da się ocenić tej historii. Można i potępić i zganić albo współczuć. Emocje targają przy takich historiach. Można jedynie wyciągnąć wnioski, można czegoś się nauczyć.