Szpital odmawia wypisu jej synka do domu. "Ostatni rok to absolutne piekło"
Kiedy Ashleigh urodziła synka, okazało się, że maluch ma poważną wadę wrodzoną, która uniemożliwia mu samodzielne oddychanie. Z tego powodu chłopiec od roku nie opuścił szpitala, ponieważ wymaga stałej opieki dwóch osób, a młoda mama codziennie pokonuje ponad 100 km, by zobaczyć swoje dziecko.
1. Wada wrodzona układu oddechowego
Ashleigh Bamber z Preston (Wielka Brytania) jest młodą mamą, która od roku nie może zabrać swojego synka do domu. Wszystko przez to, że mały Rowan-George urodził się z atrezją przełyku – wadą wrodzoną, która charakteryzuje się brakiem otworu (w tym przypadku tchawicy).
Chłopiec tuż po porodzie przeszedł tracheotomię, a jego stan według lekarzy wymaga stałego monitorowania. Dlatego też od roku Ashleigh codziennie jeździ 56 km z Preston do Manchesteru i z powrotem, by móc zobaczyć synka.
Ashleigh jest przekonana, że pierwotnie Rowan-George miał wrócić z nią do domu, o ile będzie stale nadzorowany przez jedną osobę. Rodzina wydała 5 000 funtów (ok. 26 tys. złotych) na przystosowanie swojego domu, by móc się nim opiekować. Mimo to szpital odmówił wypisu.
- Miał cały sprzęt w domu, ale w ostatniej chwili szpital powiedział, że to nie wystarczy i potrzebuje dwóch opiekunów, a nie jednego. To absolutnie łamie serce. Mam tutaj cały jego sprzęt, wszystkie jego rzeczy, a on jest tam – mówi. – To moje dziecko, chcę go mieć przy sobie – dodaje.
2. Samotność w rodzinie
Kobieta zaznacza, że ma świadomość, że medycy uratowali życie jej synka, ale minął już rok, a on wymaga coraz więcej uwagi, by prawidłowo się rozwijać. Tego z kolei szpital nie jest w stanie zagwarantować.
- Zostawiają go samego i nie bawią się z nim. Nikt go nie przytula przed snem, nie całuje, nie pociesza, gdy się obudzi – mówi.
28-latka przyznaje, że "ostatni rok to absolutne piekło" i niewyobrażalna tęsknota. Ponadto cała rodzina musiała dostosować się do tej sytuacji. Ashleigh nie wróciła już do pracy, całkowicie poświęcając się dzieciom (ośmioletni Cameron ma autyzm), a jej partner Aaron pracuje na dwa etaty.
Stanowisko szpitala jest natomiast cały czas takie samo: chłopiec musi mieć stałą opiekę dwóch osób. Jeżeli coś się stanie z rurką tracheostomijną (zostanie zablokowana lub wyjęta), maluch może umrzeć.
Jedna osoba nie da rady samodzielnie udzielić pomocy i wezwać pogotowia. Niestety rodziny nie stać na zatrudnienie wykwalifikowanego opiekuna, by był z Rowanem, kiedy Ashleigh musi wyjść, odpocząć lub zająć się czymś innym.
"Staramy się jak najszybciej sprowadzić wszystkich naszych pacjentów do domu w bezpieczny sposób. Będziemy nadal wspierać Rowana-George'a i jego rodzinę w drodze do pomyślnego wypisu" – podsumował rzecznik szpitala dziecięcego w Manchesterze.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl