Jestem kobietą. Jestem windykatorką
Ma bazy pełne nazwisk, samochód i grubą teczkę z aktami. Jest windykatorką. Codziennie odwiedza zadłużonych. Są różni - jedni płaczą i się boją, drudzy chcą uciekać. Zdarzyło się nawet, że w mieszkaniu, do którego miała wejść, odbywała się libacja alkoholowa. Nie weszła, bała się o siebie. Edyta Staroń pomimo wszystko lubi swoją pracę. - Dlaczego? Podam prosty przykład. W roku szkolnym mamy wiele uroczystości, na których mama powinna być, bo dzieci czekają. U mnie to wszystko jest razy trzy! Praca pozwala jednak na to, bym była ze swoimi pociechami wtedy, kiedy muszę i chcę - mówi kobieta. Jest windykatorką, ale i matką.
1. Chętniej rozmawiają z kobietami
- Tym ludziom jest wstyd. Większość z nich już od dłuższego czasu ma długi. Co z tym robią? Nic. Siedzą zamknięci w swoich domach. Na początku nie chcą nawet otwierać nam drzwi, rozmawiać o swoich problemach. W końcu jednak udaje się przełamać tę pierwszą barierę. I tutaj nam, kobietom jest łatwiej. Przecież chętniej będą rozmawiać z nami niż z jakimś rosłym mężczyzną, prawda? - tak zaczyna swoją opowieść Edyta Staroń.
Ma bazy pełne nazwisk. Nikt nie mówi jej jednak kiedy ma jechać pod wskazany adres. Sama wybiera sobie kilka osób, które odwiedzi. Część z nich widzi po raz pierwszy w życiu. Jak spędza dzień w pracy? W samochodzie i na rozmowach z klientami. Jej teren to powiat hrubieszowski i zamojski.
- Trzeba liczyć się z tym, że taka praca nie zaczyna się o godz. 8:00 i nie kończy o 16:00. Nie jeżdżę przecież do biur, tylko do zwykłych mieszkań i domów. I często nie zastaję tych osób. Też mają swoje życie, pracę – wymienia.
Jak wygląda pierwsza wizyta doradcy terenowego w domu? - Po prostu zaczynam rozmowę. Tłumaczę, w jakiej sprawie zostałam przysłana. Wyjaśniam możliwości spłaty długów. Chcę pomóc – dodaje kobieta. Osoby, do których przyjeżdża po raz pierwszy, nie są o tym wcześniej informowane. Tylko raz na jakiś czas zdarza się, że osoby zadłużone wiedzą o jej przyjeździe.
- I tym ludziom jest łatwiej. Mogą się przygotować do tego spotkania. Większość naszych klientów jednak nie wie, że przyjedziemy. Wtedy to nie jest proste, by spotkać się z taką osobą. Zdarza się, że ktoś musi gdzieś szybko wyjść, albo ktoś idzie do lekarza. Niektórzy też próbują wymigać się od takiej rozmowy, mówiąc że właśnie w tym momencie gdzieś jadą – mówi Edyta.
Czy pukanie do drzwi obcych osób nie jest stresujące? - Z punktu widzenia kobiety - jest. Na początku musiałam mocno nauczyć się ufać innym ludziom i wierzyć w to, że wszyscy są dobrzy. W tym zawodzie pracuję już 5 lat i nigdy nie zdarzyło się żebym się przestraszyła czy zniechęciła. Raz miałam taką sytuację, że w jednym z bloków była libacja. Głośno było już pod budynkiem! Okazało się, że dźwięki wydobywały się z mieszkania, do którego miałam wejść. Nawet tam nie zapukałam. Odeszłam… – dodaje.
Sprawdź również:
“W życiu nie pójdę rodzić do szpitala państwowego. To rzeź”. Monika wyda na poród 10 tys. zł
Według Edyty ludzie naprawdę są dobrzy. Wspomina klientkę, która mówiła do niej "truskaweczko".-Podczas jednej z rozmów telefonicznych usłyszałam nawet, że urodzinowy torcik od miesiąca czeka na mnie w zamrażalniku! (śmiech) – żartuje.
Kobieta dodaje, że zdarzają się również tacy klienci, którzy dzwonią do niej codziennie. Nie w sprawie zadłużeń. Po prostu chcą porozmawiać. - Jedna z pań kontaktuje się ze mną tylko po to, by zapytać, co słychać u moich dzieci. Pewnie jestem jedną z niewielu osób, z którymi rozmawia – mówi.
2. Stara się pomóc
Edyta pracuje w KRUK S.A. – największej firmie zarządzającej wierzytelnościami w Europie Centralnej. Jak mówi, jest doradcą terenowym, a nie windykatorem. Jako taki doradca może udzielić klientowi merytorycznego, ale przede wszystkim psychicznego wsparcia.
Często jest pierwszą, a nawet jedyną osobą, która rozmawia z osobami zadłużonymi na tak trudne tematy, jak ich kłopoty finansowe. Do każdej prowadzonej sprawy podchodzi indywidualnie, bo każda z osób, z którymi się spotyka ma inną historię i źródła problemów, które doprowadziły do zadłużenia.
Sprawdź również:
“Trułam dzieci i siebie”. Blogerka nie zostawiła suchej nitki na popularnej przyprawie
Kobieta codziennie wysłuchuje historii klientów. Często są one smutne, w rozmowach pojawiają się łzy i wstyd. Nierzadko długi to skutek jednej nieprzemyślanej sytuacji w życiu. Ona stara się pomóc. Praca przynosi satysfakcję, gdy okazuje się, że kolejna rodzina wychodzi na finansową prostą. Właśnie dlatego nie zamieniłaby jej na żadną inną. Nie potrzebuje bezpieczeństwa i biurka w gabinecie.
- Najczęściej w ludziach pojawia się strach. Nie wiedzą, jak odpowiadać na zadane przeze mnie pytania. Wyczuwam obawę. I nikomu się nie dziwię. Ze wszystkich stron zasypywani są przecież listami, często się do nich dzwoni. Oni się boją, nie odbierają, nie odpisują. Nie wiedzą, że z takich długów da się wyjść. Poddają się – wymienia.
Osoby zadłużone boją się opinii otoczenia. Nie chcą, by sąsiad czy sąsiadka widzieli, że odwiedza ich windykator. Cieszą się, że auta są nieoznakowane. - Mam takie sytuacje, w których już od progu wyczuwam, że w mieszkaniu jest ktoś, kto nie wie o problemach. Wtedy udaję koleżankę albo mówię, że przyjechałam z paczką. Robię wszystko, by żadna wścibska sąsiadka nie dowiedziała się, po co tak naprawdę przyjechałam – dodaje.
3. Dłużnikiem może być kiedyś każdy z nas
Czego może nauczyć każdego z nas taka praca? - I ty i ja możemy być kiedyś w takiej samej sytuacji. Wśród nas nie ma osób bez kredytów. Jest w porządku, dopóki mamy pracę. Jeżeli jednak ją stracimy, wszystko zaczyna się walić. Nikt nie pyta się nas skąd weźmiemy pieniądze na kolejną ratę. Mamy je mieć – wyjaśnia.
Są też takie sytuacje, gdy ktoś w rodzinie zachoruje. Jedna z klientek Edyty zaciągnęła trzy kredyty na leczenie chorego męża. Mężczyzna zmarł, a kobieta została z długami, których nie była w stanie sama spłacić. Miała tylko marną emeryturę.
Pomimo stereotypów, Edyta uważa swoją pracę za idealną. Dlaczego? - Podam prosty przykład. W roku szkolnym mamy wiele uroczystości, na których mama powinna być, bo dzieci czekają. U mnie to wszystko jest razy trzy! Praca pozwala jednak na to, bym była ze swoimi pociechami wtedy, kiedy muszę i chcę. Wtedy obskoczę Dzień Matki, a popołudniami pojadę do klientów – śmieje się kobieta.
Nie jest tak, że po przyjeździe od klientów, ona i jej koledzy i koleżanki z pracy siadają przy kuchennym stole w domu i płaczą z powodu nagromadzonych problemów innych osób. Wręcz przeciwnie, nie są przytłoczeni.
- Doceniam to, co mam. Rodzinę, zdrowie, pracę. Przez cały dzień mam kontakt z wieloma poważnymi sytuacjami. A potem wracam do domu i spełniam się jako żona i matka – dodaje Edyta.