Boska Matka Faustyna Hatala: "Kiedy guz miał 29 cm, lekarz powiedział, że muszę usunąć ciążę. To wzbudziło mój sprzeciw"
Faustyna Hatala przeszła w swoim życiu dużo więcej niż inne mamy. Będąc w pierwszej ciąży, dowiedziała się, że ma nowotwór jajnika. Guz musiał być natychmiast operowany, ale w szpitalu, do którego trafiła, lekarze nie chcieli podjąć się takiego ryzyka. W końcu jednak kobieta znalazła się w Warszawie. I tam zdarzył się cud.
Ewa Rycerz, WP Parenting: W 23. tygodniu ciąży dowiedziałaś się, że masz nowotwór. Nie to chce usłyszeć przyszła mama pierwszego dziecka.
Faustyna Hatala: Pamiętam to, jak dzisiaj. Poszłam na standardową wizytę do swojego lekarza prowadzącego. W czasie badania USG jego mina mówiła mi wszystko. Wodobrzusze było tak duże, że ginekolog nie wiedział co powiedzieć i zrobić. Nie wróciłam już wtedy do domu, od razu dostałam skierowanie do szpitala.
Pamiętasz tamte emocje?
Pierwsza myśl wędrowała do dziecka: żeby nic mu się nie stało. To była nasza pierwsza ciąża, wyczekana, wystarana, wymarzona. Nie wiedziałam, jak taką informację przekazać mężowi. Nie zakładałam przecież, że może stać się coś złego, nie byłam na to przygotowana. Wiadomość o guzie jajnika poraziła mnie, a strach o dziecko stawał się z chwili na chwilę coraz większy. Do dzisiaj pamiętam też, jak głaskałam brzuch i wmawiałam sobie, próbując się uspokoić, że wszystko będzie dobrze.
Ale nie było…
Nie. W ciągu dwóch tygodni guz bardzo dużo urósł. Finalnie miał średnicę 29 cm.
Prognozy lekarzy też nie były zadowalające.
W szpitalu w Bielsku ginekolog wziął mnie do siebie i bardzo delikatnie chciał przygotować na najgorsze. Po licznych badaniach lekarze stwierdzili, że nie poradzą sobie z tak wymagającym guzem i trafiłam do Katowic. Tam miałam ściąganą wodę. Podczas zabiegu widziałam na monitorze USG ogromną igłę i moją maleńką córeczkę. Modliłam się szeptem, żeby ta igła trafiała tam, gdzie trzeba, znowu przechodziłam też przez badania. Ale najgorsze przeżywałam, gdy wracałam do sali. Koszmarów, które wtedy mi się śniły, nie życzę nikomu. Nie pomagało mi też to, że nikomu nie pokazywałam, jak bardzo się martwię. Wszystko zamykałam w sobie.
Ukrywałaś strach?
Tak. Nie chciałam, żeby bliscy się martwili.
Myślisz, że to był błąd?
Z dzisiejszej perspektywy – tak.
A później usłyszałaś, że nie ma szans na przeżycie córeczki?
To była chyba jeszcze gorsza wiadomość od postawienia diagnozy. Lekarz wprost powiedział, że ciążę trzeba usunąć, żeby móc podjąć leczenie. To wzbudziło mój sprzeciw. Ogromny sprzeciw. I tu pomogła mi szefowa, która szukała pomocy w internecie. Skontaktowała się z Fundacją Rak'n'Roll i uzyskała natychmiastową pomoc. W zasadzie następnego dnia byłam już w Warszawie u śp. prof. Romualda Dębskiego.
A tam?
Zupełnie inne podejście do pacjentki, inne realia. Zobaczyłam profesora Dębskiego, a on jednym swoim gestem i zdaniem zrobił więcej niż lekarze w poprzednich dwóch szpitalach. "Zrobię wszystko, co w mojej mocy, mała" – te słowa zapamiętam do końca życia. Poczułam się bardzo zaopiekowana, jakbym przyszła do mojego taty.
Do warszawskiego szpitala przyjechałaś 23 grudnia, ale operacja odbyła się 1 stycznia. Dlaczego?
Profesor postanowił skonsultować się ze swoją żoną i oboje stwierdzili, że mogę spokojnie pojechać na święta do domu. Mój stan na to pozwalał.
Jakie to były święta w tym 2017 roku?
Dobrze było wrócić do domu. Pomyślałam sobie wtedy, że nacieszę się rodziną. Mam pięciu braci, którzy mają swoje rodziny, wspaniałych rodziców. Ale późniejsze 4 dni do Nowego Roku upłynęły mi już na oczekiwaniu. To były ciężkie dni, pełne strachu i napięcia.
Ale nowy rok zaczęłaś z przytupem.
To prawda. Na operację szłam bardzo zestresowana i przejęta. Nie wiedziałam, co może się wydarzyć. Na szczęście, kiedy otworzyłam oczy, usłyszałam pełne empatii słowa: "jesteście z nami obie". Wtedy poczułam się bardzo szczęśliwa, choć nadal przestraszona.
Dziś, po niemalże trzech latach o tamtych wydarzeń, nadal są w tobie dawne emocje?
One zostaną już we mnie na zawsze. Zawsze mam łzy w oczach jak o tym mówię. Zuzia jest naszą pierwszą córką i przyszło mi bardzo o nią walczyć. I o siebie.
Wtedy zdecydowaliśmy z mężem, że nie będziemy mieć więcej dzieci, nie chcieliśmy kusić losu. Jednak patrzyliśmy na nią, jak rośnie i się rozwija, jaka jest wspaniała i doszliśmy do wniosku, że fajnie by było, gdyby miała rodzeństwo. W międzyczasie zostałam zaproszona na badania USG piersi do Katowic.
Proszę nie mówić, że sytuacja się powtórzyła.
Badanie wykazało, że mam guza w jednej z piersi. Znowu pomogła mi fundacja i dostałam skierowanie na biopsję, która pokazała, że na szczęście nie jest on złośliwy. Na razie go nie ruszamy. Ale zaraz po badaniach okazało się wtedy, że jestem w ciąży. Niestety serduszko Zosi przestało bić. Nie poddawaliśmy się jednak i dzisiaj jesteśmy szczęśliwymi rodzicami trzymiesięcznego Radka.
6 października obchodzimy Dzień Boskich Matek, takich jak ty. Nowotwory u kobiet w ciąży to poważny problem. Co roku diagnozowane są u setek kobiet. Wiele przyszłych mam nie wie, gdzie szukać pomocy. Co chcesz im powiedzieć?
Nie wiem, co chciałyby usłyszeć. Czy chciałyby, żeby je pocieszać, czy usłyszeć prawdę. Wiem tylko, że powinny przeczytać taką historię jak moja, żeby poczuć, że jest dla nich i ich dziecka szansa. Nie obiecuję, że będzie łatwo, ale nadzieja musi być zawsze.
Wszystkie kobiety, które potrzebują pomocy i wsparcia, znajdą je dzięki Fundacji Rak'n'Roll.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl