Od dziecka walczy z bólem. Przeszczepili jej wątrobę, teraz walczy z rakiem
Justyna od 10. roku życia choruje na autoimmunologiczne zapalenie wątroby. Z tego powodu musiała przejść zabieg transplantacji. Niestety to nie jedyne schorzenie, z którym przyszło jej się zmagać. Rok temu zdiagnozowano u niej nowotwór - chłoniaka rozlanego z dużych komórek B. Dziś 24-latka jest w remisji, ale, jak sama mówi, jej walka z rakiem nadal trwa.
1. Z bólem zmaga się niemal całe życie
- Ból towarzyszy mi od najmłodszych lat. Początkowo był to drobny dyskomfort w okolicy brzucha. Ani ja, ani moi rodzice nie myśleliśmy, że to może być coś poważnego. Jednak ból z dnia na dzień doskwierał mi coraz bardziej. Postanowiliśmy to zdiagnozować. Tak zaczęło się moje szpitalne życie - wspomina Justyna.
Gdy dziewczyna miała dziesięć lat, trafiła do Centrum Zdrowia Dziecka.
- To właśnie w tej placówce usłyszałam diagnozę - autoimmunologiczne zapalenie wątroby. Ten szpital to całe moje dzieciństwo. Na oddziale pojawiałam się nawet co tydzień. Leczono mnie głównie sterydami, które miały hamować rozwój choroby - opowiada 24-latka.
Kobieta wspomina, że do 18. urodzin lekarzom udawało się trzymać w ryzach jej chorobę.
2. Operacja albo trzy miesiące życia
- Po osiemnastce zaczął się prawdziwy zdrowotny rollercoaster. Z Centrum Zdrowia Dziecka przeniesiono mnie do szpitala na Banacha. Moje wyniki mocno się pogorszyły. Do tego doszły objawy takie jak: znaczna encefalopatia wątrobowa, wysoki poziom amoniaku we krwi, zaczęłam zapadać w śpiączkę wątrobową. Powoli wycofywałam się z życia, nie mogłam normalnie funkcjonować - relacjonuje.
Przed 22. urodzinami Justyna po raz pierwszy usłyszała, że musi przejść transplantację wątroby.
- Pamiętam, jak lekarz powiedział mi, że jeśli nie zdecyduję się na tę operację, zostaną mi trzy miesiące życia. Byłam przerażona. Na nowy narząd czekałam właśnie trzy miesiące. Dokładnie pamiętam dzień, w którym odebrałam telefon z informacją, że znaleźli dla mnie dawcę. Myślałam, że to początek mojego nowego, zdrowego życia. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo się myliłam - opowiada Justyna.
13 listopada 2020 roku dziewczyna przeszła zabieg przeszczepienia wątroby.
- Nie obyło się bez komplikacji. Dwa dni po transplantacji lekarze zdiagnozowali u mnie krwiaka i musieli operować mnie kolejny raz. Długo dochodziłam do siebie, kilkanaście dni leżałam na oddziale intensywnej terapii. To był trudny czas, ale myślałam, że jak go przetrwam, to wszystko już będzie dobrze - wspomina.
Niestety nie było. Kilka tygodni po transplantacji bóle brzucha powróciły.
- Nie wiedziałam, co się dzieje. Zupełnie opadłam z sił. Narzeczony musiał wnosić mnie po schodach, bo były takie dni, że nie mogłam zrobić nawet kroku. Włosy zaczęły mi wypadać garściami, a ból brzucha był nie do zniesienia. Pewnego dnia dostałam strasznych mdłości i cały czas wymiotowałam. Wiedziałam, że już nie mogę zwlekać z wizytą u lekarza - wspomina.
3. "Zalana łzami podeszłam do rodziców i powiedziałam, że mam raka"
Justyna udała się na oddział ratunkowy w warszawskim szpitalu na Banacha.
- Lekarze podejrzewali, że to może być niedrożność jelit, wyrostek, a nawet odrzucenie przeszczepu wątroby. Bardzo długo nie wiedzieli, co mi jest - opowiada.
Diagnostyka trwała ponad miesiąc.
- Przez ten czas zwijałam się z bólu, żadne leki mi nie pomagały. Wreszcie jeden z lekarzy stwierdził, że to może być torbiel na jajniku. Skierowano mnie do poradni ginekologicznej w szpitalu na Starynkiewicza, gdzie lekarka stwierdziła, że "coś" na tym jajniku jest. Zleciła mi badania krwi i zapisała na zabieg laparotomii - wspomina 24-latka.
Tego samego dnia wieczorem Justyna miała już wyniki badań. Jej świat znowu się zatrzymał.
- Wyszły tragicznie. Jeden z markerów nowotworowych był podwyższony. Pamiętam, że zalana łzami podeszłam do rodziców i powiedziałam, że mam raka. Próbowali mnie uspokajać, mówili, że nie potrafię zinterpretować tych wyników, że wszystko będzie dobrze. Ale ja czułam, że to coś poważnego - relacjonuje.
Na zabieg laparotomii miała czekać dwa tygodnie. Jednak przeszywający ból brzucha jej na to nie pozwolił.
- Dwa dni po badaniach krwi znowu przewieziono mnie do szpitala. Już następnego dnia trafiłam na stół operacyjny. Zabieg miał trwać godzinę - trwał siedem. W trakcie operacji lekarze odkryli guza, który był zlokalizowany przy jelicie cienkim. Był to ogromny, rozlany guz, nacieczony do moczowodu. Niestety nie udało się usunąć całej zmiany, ponieważ podczas operacji wystąpiło obszerne krwawienie, które było powodem zakończenia zabiegu - mówi 24-latka.
Justyna trafiła na oddział intensywnej terapii. Po wybudzeniu nie czekały na nią dobre wiadomości.
- Nie miałam świadomości, że przeszłam tak skomplikowaną operację. Wszystko pamiętam jak przez mgłę. Najgorszy był moment, gdy przyszła do mnie lekarka i powiedziała, że wykryto u mnie guz i że prawdopodobnie jest to nowotwór. To miał być rutynowy zabieg, a dowiedziałam się, że czeka mnie walka o życie - wspomina.
4. "Byłam wrakiem człowieka"
Justyna ponownie trafiła do szpitala na Banacha.
- Mój organizm był tak osłabiony, że nie mogłam przyjmować żadnych leków przeciwnowotworowych. Po kilku tygodniach otrzymałam wyniki badania histopatologicznego, z których wynikało, że mój guz to chłoniak rozlany z dużych komórek B. Powiedziano mi, że muszę przejść chemioterapię - opowiada.
24-latka przeszła kilkanaście cykli chemii.
- Wypadały mi włosy, czułam się tragicznie. Okazało się, że lżejsza chemia nie przynosi efektów, więc lekarze musieli zmienić sposób leczenia i podawać mi tzw. chemię czerwoną. Cały proces leczenia trwał prawie rok. Ja też byłam specyficznym pacjentem. Moja wcześniejsza transplantacja powodowała, że mój organizm był bardzo osłabiony, a chemia wyniszczała go jeszcze bardziej. Byłam wrakiem człowieka - relacjonuje Justyna.
24-latka przyznaje, że w trakcie leczenia musiała korzystać z pomocy zarówno psychologa, jak i psychiatry.
- Miałam dużo dni zwątpienia. Zdiagnozowano u mnie depresję. To był naprawdę bardzo trudny czas. W grudniu 2022 roku okazało się, że nowotwór jest w remisji. Oczywiście to nie oznacza, że wyzdrowiałam. Ja nie zapomniałam o tej chorobie. To jest trauma na całe życie - tłumaczy dziewczyna.
- Staram się funkcjonować w miarę normalnie, ale biorę masę leków, które będę musiała przyjmować już do końca życia. Uczęszczam na rehabilitację i cyklicznie chodzę na kontrole do onkologa, więc słowo "rak" ciągle mi towarzyszy. Cieszę się, że dostałam kolejną szansę, ale gdzieś z tyłu głowy cały czas tli się myśl, że rak wróci. Mam nadzieję, że z czasem będzie się ona pojawiała coraz rzadziej - podsumowuje Justyna.
Anna Klimczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl