Kornelki czary na zdrowie
Pięcioletnia Kornelia uwielbia księżniczki. Gdyby sama miała czarodziejską różdżkę, to na pewno odczarowałaby siebie i swoją przyjaciółkę. Obie walczą z nowotworem – złym potworem, który na wiele miesięcy odebrał im radosne dzieciństwo. I choć Kornelka staje do tej trudnej walki już po raz drugi, to i ona, i jej mama wiedzą, że jej wynik musi być tylko jeden. Wygrana!
Kornelka była zawsze okazem zdrowia – na nic nie chorowała, na nic się nie skarżyła. Choroba zaczęła się znienacka i sprawiła, że życie dziewczynki i jej mamy najpierw się zatrzymało, a potem przyspieszyło w ciągu czterech dni. Zaczęło się od zaczerwienionego moczu. Gdy czekały na wyniki badania, to mama zauważyła delikatne zgrubienie na brzuszku Kornelii. Szybko popędziły do lekarza, żeby prywatnie zrobić USG. Dziewczynka bardzo bała się lekarzy i do badania podchodziły pięć razy. Bez skutku.
– W końcu lekarz odpuścił, bo powiedział, że nie będzie już dłużej męczył dziecka. Dopiero po kilku godzinach okazało się, że to dopiero początek naszej długiej przygody z lekarzami – wspomina ze smutnym uśmiechem mama Kornelki, Joanna Kuncajtis.
1. Ruszyła medyczna lawina
Wieczorem tego samego dnia trafili na Szpitalny Oddział Ratunkowy Chirurgii Dziecięcej. Lekarz, który zobaczył dziewczynkę i jej wyniki, nie miał wątpliwości, że dzieje się coś złego. Kornelka natychmiast została zabrana na oddział. Pierwsze badania i od razu wstępna diagnoza – nowotwór złośliwy nerki. A fachowo rzecz ujmując – guz Wilmsa, nerczak zarodkowy, nephroblastoma III stopnia z przerzutami do węzłów chłonnych.
– W cztery dni nasz świat stanął na głowie i ruszyła cała lawina – opowiada pani Asia.
Pierwsze zabiegi, badania, i pierwsza chemia, która jeszcze przed zabiegiem miała zmniejszyć objętość guza. Po miesiącu operacja, podczas której lekarze musieli usunąć nie tylko guza, ale i całą nerkę.
Kornelka długo nie mogła pogodzić się z nową szpitalną rzeczywistością. Całym jej światem była wtedy mama. To ona zapewniała jej poczucie bezpieczeństwa w tym trudnym czasie. Nie chciała zgodzić się na żadne badanie, jeśli mamy nie było przy niej, jeśli nie trzymała jej za rękę. Do tych najtrudniejszych, przy których nie mogła jej towarzyszyć, musiała być usypiana. Stopniowo, dzień za dniem, dziewczynka przyzwyczajała się do wszystkich skomplikowanych procedur.
– Sama wiedziała, gdzie należy podpiąć kabelki z kroplówkami, kiedy kończy się chemia. Przyzwyczaiła się i na jej buzię wrócił uśmiech, którym potrafiła zaczarować wszystkich wokół – opowiada pani Asia. I chyba ten uśmiech zaczarował też i guza. Po roku intensywnej terapii dziewczyny usłyszały upragnione słowa – „Jest czysto”.
2. Scenariusz napisany przez chorobę
Kornelka wróciła do normalnego życia. Do rodziny, koleżanek i kolegów. Została nawet wybrana zastępcą burmistrza w swoim przedszkolu, a gdy mama po nią przychodziła, płakała, że jeszcze nie chce wracać do domu. Jednak po pół roku szczęście znów zawisło na włosku. Po drugiej kontroli okazało się, że potwór powrócił. Standardowe prześwietlenie klatki piersiowej i jak zwykle długie dni czekania na wynik.
– Zadzwonił do mnie telefon. Gdy na wyświetlaczu zobaczyłam wrocławski, nieznany numer, to zamarłam. Wiedziałam, że skoro sami dzwonią, to nie może być nic dobrego – wspomina pani Asia ze smutkiem. – W słuchawce usłyszałam, że musimy pilnie zgłosić się do szpitala na badanie tomografem, bo w płuckach Kornelki coś się pojawiło. Pomyślałam sobie, że przecież wszyscy mówili, że z tym guzem się nie wraca do szpitala. Że to się leczy, a potem jest już tylko normalne życie.
Niestety, to normalne życie podyktowało im zupełnie inny scenariusz. I nawet pielęgniarki się zdziwiły, gdy znów zobaczyły Kornelkę na oddziale. Tym razem znów wszystko potoczyło się błyskawicznie – powrót do szpitala, jedna, a potem druga operacja. I znów chemia, która czasem bardzo daje się we znaki. Bo tym razem dużo agresywniejsza, silniejsza. Taka, która ma dać gwarancję, że tym razem na zawsze pożegnają się z rakiem.
3. Czary na zdrowie
Mimo traumatycznych przeżyć Kornelia dzielnie znosi pobyty w szpitalu i walkę z chorobą. Ku wielkiej radości mamy dziewczynka nie poddaje się, jest uśmiechnięta. Jest też niezwykle wrażliwa. Ma w szpitalu przyjaciółkę – Roxankę, którą … potrafi się opiekować. Tak było ostatnio, gdy Kornelka masowała nóżki koleżance, bo ta dostała wyjątkowo nieprzyjazną i trudną chemię.
– Dziewczynki bardzo się ze sobą zżyły i znacznie łatwiej znoszą całe leczenie, gdy mogą spędzać czas razem. Więc odwiedzamy się nawzajem nawet w tych trudniejszych dniach, bo to najlepszy sposób na to, żeby obie zaczęły się śmiać – opowiada mama Kornelki. I z trudem mówi, jak trudna i bolesna jest terapia, którą przechodzi ukochana córeczka. Bywają dni, które dziewczynka całe przesypia.
Pani Asia opowiada, a w jej oczach kręcą się łzy. Kornelia jednak rozumie, że tak musi być, pociesza mamę i stara się jak może, żeby przetrwać ten trudny czas.
– Mamuś nie płacz, bo i ja będę płakać – mówi dzielna pięciolatka i nie sposób jej nie posłuchać. Bo uśmiech jest teraz jej magiczną mocą, która pomoże jej pokonać chorobę. Ale sam uśmiech nie wystarczy. Równie ważna jest pomoc, na którą stać każdego z nas. Bo Kornelce i innym podopiecznym Fundacji „Na ratunek dzieciom z chorobą nowotworową” można pomóc przekazując 1 proc. swojego podatku. Wystarczy w zeznaniu podatkowym wpisać KRS 86 210.