Patologia na patologii noworodków
Narodziny dziecka uważa się za najpiękniejszą chwilę w życiu. Większość z nas nie może się doczekać chwili, w której weźmie małą istotkę w ramiona. Bywa jednak, że stan noworodka jest ciężki i wtedy zamiast szczęścia, zaczyna się koszmar. Witamy na oddziale patologii noworodków.
1. Patologia noworodka
Na oddziale patologii noworodków spotykałam małych pacjentów z różnymi chorobami. Były dzieci przechodzące bardzo ciężko żółtaczkę, która w niektórych przypadkach może prowadzić nawet do trwałych uszkodzeń mózgu. Widziałam maluchy z wadami wrodzonymi, które stwierdzono dopiero po porodzie. Patrzyłam na wcześniaki z zaburzeniami oddychania, czy dzieci kilkutygodniowe z zachłystowym zapaleniem płuc, po wchłonięciu do dróg oddechowych ulanego mleka.
Moje dzieci, bliźnięta, przyszły na świat w 35 tygodniu ciąży. W pierwszych dobach nie oddychały samodzielnie, żywiono je pozajelitowo, stwierdzono częste u wcześniaków niewłaściwe napięcie mięśni. Dzieci trafiły do inkubatora, dogrzewane, ze wspomaganiem oddechu za pomocą CPAPu, czynności życiowe monitorowano za pomocą pulsoksymetrów. Gdy zobaczyłam je po raz pierwszy, kable i rurki oplatające moje dzieci, uniemożliwiały nawet wzięcie ich na ręce.
Bliźnięta miały wrodzone zapalenie płuc, ale sytuacja po dwóch tygodniach wydawała się być opanowana. Wyszliśmy do domu. Tylko po to, by kolejnego dnia syn trafił do innego szpitala, gdzie spędził miesiąc, a z nim ja.
Zobacz też: Jak rozpoznać zapalenie płuc u dziecka?
2. Krzesło
Siedzieliście kiedyś przez miesiąc na krześle? Nie mam na myśli pracy biurowej. Chodzi o siedzenie na krześle 24 godziny na dobę, dzień i noc. To krzesło obok inkubatora na miesiąc stało się moim domem.
Na oddziale patologii noworodków nie można spać na podłodze, zabrania tego sanepid. Rozważałam mimo wszystko ułożenie się na linoleum, ale syn miał tak często podawane leki, zmieniane pompy i kroplówki, że szybko ktoś by mnie przyłapał na zakazanym korzystaniu z podłogi. Od bezustannego siedzenia wszystko bolało, nogi niesamowicie puchły.
Łóżka dla rodziców to oczywiście nieosiągalny luksus. Teoretycznie jest hotelowa część szpitala, ale korzystanie z niej mija się z celem, bo przecież po to tu jestem, żeby być przy dziecku, a nie w innym skrzydle szpitala.
Miałam ze sobą tylko kilka ubrań, bo nie ma gdzie ich trzymać. Mikroskopijna szafka to wszystko, co rodzic ma do dyspozycji. Bluzki i bieliznę prałam w umywalce. Suszyłam na suszarce do rąk. Jeśli była kolejka do jedynej łazienki, rozwieszałam pranie na oparciu tego mojego krzesła.
Znajoma, która spędziła tam kilka tygodni z dzieckiem mówi, że do dziś, gdy widzi w jakimś sklepie meblowym podobne krzesło, to płacze. Taka trauma zostaje na lata.
Zobacz też: Choroby wcześniaków
3. Opieka nad pacjentem
Matka jest zdana na siebie, nie tylko jeśli chodzi o pielęgnację dziecka, ale i o podawanie leków. Personel ogranicza się do ich rozniesienia po salach.
Ponieważ byłam w szpitalu ze swoim pierwszym dzieckiem, nie miałam pojęcia o zwykłej opiece, nie mówiąc o tak ekstremalnej sytuacji. Pomagała mi mama z tej samej sali, która w domu miała starszą córeczkę. Miała już doświadczenie, chociaż podczas opieki szpitalnej ona także potrzebowała mojej pomocy. Żeby wykąpać dziecko z wenflonami, potrzeba współpracy dwóch osób. Jedna myje, druga jest od przytrzymywania nad wodą kończyn z wkłuciami.
Syn zaczął gorączkować, co zauważyłam sama, po prostu dotykając dziecka. Nie mogłam się doprosić, żeby zmierzono mu temperaturę, a później, żeby ją regularnie sprawdzano. Dziecko miało zapalenie płuc, nie reagowało na kolejne antybiotyki, ale nikt nie fatygował się, żeby sprawdzić, czy gorączka nie rośnie, chociaż mogło dojść nawet do sepsy.
Usłyszałam, że termometr jest tylko jeden na oddział, więc pielęgniarki niechętnie go używają. Koleżanka dostarczyła mi swój prywatny.
Lekarze spędzają dni w gabinecie, przed komputerem, w którym są wyniki badań. Między jednym a drugim badaniem syn dostał silnego kaszlu, nagle jego stan się pogorszył. W arkuszu na komputerze tego nie odnotowano, więc był już gotowy wypis, chociaż realnie stan dziecka na to nie pozwalał.
Pulsoksymetr ciągle się psuł. Żeby nie alarmował zbyt często personelu, przestawiano w nim skalę, po której sygnalizował niebezpieczeństwo.
Zobacz też: Mierzenie temperatury u niemowląt
4. Pobyt na sali
Na każdej sali było dwoje dzieci. Na całym oddziale dwadzieścia do trzydziestu. Wyobraźcie sobie, że wszystkie te noworodki jednocześnie płaczą.
Między salami nie ma ścian, poczucie prywatności tu nie istnieje. Są szyby. Podobna szyba jest na korytarz. Przez nią wpada światło, które nie zawsze jest gaszone. Cóż. Jeśli człowiek może spać na krześle, to można i przy zapalonym świetle. W rozmowie z mamą z tej samej sali porównywałyśmy to miejsce do więzienia, z tą różnicą, że tam mają łóżka.
Zobacz też: Opieka nad dzieckiem w szpitalu
5. Odrobina higieny
Byłam po porodzie przez cesarskie cięcie. Siedzenie bez przerwy grozi rozejściem się szwów. Miałam to szczęście, że trafiliśmy do szpitala 2 tygodnie po porodzie, więc nie byłam w najgorszym stanie.
Dziewczyny, które trafiały tam tuż po porodzie, bardzo krwawiły, a do dyspozycji rodziców jest jedna łazienka i jedna toaleta, wspólna dla 3 oddziałów.
Z zalanymi krwią udami, stały w kolejce, żeby zmienić podkłady lub podpaski. A potem móc znowu siedzieć na tych krzesłach.
Moja przyjaciółka miała po porodzie sporo szwów z powodu pęknięć krocza. W czasie wielogodzinnego siedzenia wdało się zakażenie. Skończyło się strasznym bólem i antybiotykoterapią.
Z tej samej jedynej toalety korzystają studenci, bo jest to szpital uniwersytecki. Nie wszyscy zachowywali standardy czystości. Toalety na bieżąco nie sprzątano, więc był to przerażający czasem widok, brud, smród, urwane elementy wyposażenia.
Oczywiście taki rarytas jak papier toaletowy, trzeba było mieć własny. Później po korzystaniu z tego brudnego miejsca, trzeba wrócić na oddział, gdzie leżą noworodki walczące o zdrowie, często także życie.
Akcesoria takie jak np. wkładki laktacyjne, nie były w szpitalnym sklepiku dostępne. Kiedyś w akcie desperacji kupiłam i włożyłam do biustonosza podpaski, ponieważ dobrze wchłaniają płyny, a ja nie chciałam cała ociekać mlekiem, bo przecież później nie mam gdzie i w co się przebrać.
6. Kuchnia
Matki są zachęcane do karmienia piersią. Dzieci, które trafiają na patologię, miewają zaburzenia odruchu ssania. Kobiety chciały odciągać mleko, w końcu pokarm matki poleca się jako najzdrowszy.
Na oddziale patologii noworodków nie było żadnej możliwości sterylizowania smoczków, laktatorów, czy butelek. Skorzystanie z kuchni, w której jest czajnik i wrzątek, graniczy z niemożliwością. Kuchnia jest zamykana na klucz, który ma przy sobie jedna osoba. Spotkanie jej jest bardzo trudne. Na przestrzeni miesiąca widziałam ją dwa razy. Wpuściła mnie na minutę do kuchni, żebym mogła włożyć coś do lodówki. Później nie mogłam jej odnaleźć, żeby to jedzenie odzyskać.
W szpitalnym bufecie menu, delikatnie mówiąc, nie zachwyca. Poza tym, starałam się unikać spacerów po terenie placówki, żeby nie donieść więcej bakterii na oddział. Czasem nie miałam wyjścia, bo w szpitalu nie było szans na samodzielne przygotowanie posiłku.
Na sali, gdzie leży dziecko, jeść oczywiście nie można. Pozostają ławki jak w poczekalni, ustawione w korytarzu i jedzenie z automatów.
Dieta matki karmiącej? Na to automaty nie są przygotowane. Dziewczyna, z którą byłam na sali, a której zależało na karmieniu piersią, musiała codziennie prosić o dostarczenie jej czegoś, co mogłaby zjeść. Miała szczęście, bo jej rodzina była dyspozycyjna.
7. Choroba dziecka
Dla rodziców doświadczenie choroby dziecka to jedno z najtrudniejszych, jeśli nie najtrudniejsze przeżycie. Poczucie strachu i bezradności towarzyszy na każdym kroku. Wiele oddziałów i szpitali nie zapewnienia dzieciom i ich rodzicom odpowiednich warunków pobytu i leczenia.
Teoretycznie oddział patologii noworodków jest przeznaczony dla dzieci do ukończenia pierwszego miesiąca życia. W praktyce, niektórzy mali pacjenci wymagają dłuższego leczenia i zostają tam dłużej. Na sali na przeciwko mojej leżał chłopiec leczony tam już pół roku. Na tym nieszczęsnym krześle siedzieli na przemian jego tata i babcia. Mama była w domu z drugim dzieckiem. Wyobraźcie sobie 6 miesięcy rozłąki rodziny, 6 miesięcy przesiadywania na krześle, w przeszklonym pomieszczeniu, wśród nieustających krzyków noworodków, w konfrontacji z lekceważącym personelem. Nie wiem, po jakim czasie chłopiec opuścił szpital. Miałam to szczęście, że wyszłam wcześniej.
Moje dzieci były później hospitalizowane jeszcze kilkakrotnie, na różnych oddziałach, w różnych szpitalach. Takich warunków, jak na patologii noworodków, na szczęście już nigdzie nie spotkałam.
Zobacz też: Rzecznik praw dziecka: dziecko w szpitalu ma swoje prawa
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl