Trwa ładowanie...

Takie dzieci najczęściej trafiają na oddział. Lekarz nazywa je "herbatkowymi"

 Marta Słupska
10.07.2023 09:07
"Chłopiec miał ścięgna i mięśnie na wierzchu". Lekarz intensywnej terapii o przypadkach oparzeń u dzieci
"Chłopiec miał ścięgna i mięśnie na wierzchu". Lekarz intensywnej terapii o przypadkach oparzeń u dzieci (East News / Instagram)

Najczęściej wylewają na siebie gorące płyny, a latem ulegają poparzeniu przy ognisku lub grillu. - Według moich obserwacji 70 proc. przypadków oparzeń u dzieci wynika z braku należytej opieki rodzica - mówi WP Parenting lek. Maciej Walczak, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii ze Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń w Łęcznej pod Lublinem.

Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Panie doktorze, pracuje pan na co dzień na oddziale intensywnej terapii. Jakie dzieci trafiają zwykle na taki oddział?

Lek. Maciej Walczak, specjalista anestezjologii i intensywnej terapii ze Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń w Łęcznej pod Lublinem, autor portalu "Doktor na Intensywnej": - Większość pacjentów jest leczona na Dziecięcym Oddziale Leczenia Oparzeń. Najczęściej pacjentami są maluchy od pierwszego do trzeciego roku życia. W 80 proc. przypadków powodem hospitalizacji jest kontakt delikatnej skóry dziecka z gorącymi płynami, zazwyczaj wylanie na siebie gorącej herbaty, kawy, mleka, zupy lub wody.

W każdym tygodniu mamy jedno czy dwoje dzieci z takimi - my to nazywamy - "herbatkowymi oparzeniami". Zazwyczaj maluch sięga po coś gorącego, co stoi wyżej, wylewa to na siebie i w efekcie oparzeniu ulega przednia górna część ciała: twarz, szyja, barki, klatka piersiowa.

Zobacz film: "Kolejny sukces Kliniki Budzik. To już 22 dziecko wybudzono ze śpiączki"

Nie tak dawno przyjęliśmy na oddział dwulatkę, która ściągnęła na siebie gorącą kawę. Miała oparzenia klatki piersiowej, szyi i ręki. Było też u nas trzyletnie dziecko, które w wakacje oparzyło się na wsi wrzątkiem z parnika. Do wypadku doszło, ponieważ włożyło do środka rączkę. Pamiętam też historię dziewięciolatka, który ogrzewał sobie brzuch termoforem. Jego zawartość wylała się i go oparzyła.

W czasie wakacji często słyszy się o wypadkach z udziałem dzieci, które są związane z rozpalaniem grillów czy ognisk. Takie przypadki też się u pana zdarzają?

- Tak. Mieliśmy na przykład w szpitalu ok. dwuletniego malucha, który podczas wakacji spędzał czas z rodziną przy ognisku. W pewnym momencie przewrócił się na rozżarzony węgiel. Miał poparzone rączki, ponieważ w trakcie upadku się na nich podparł.

Leczyliśmy też 10-letniego chłopca, który wdepnął w ognisko i rozżarzony węgielek wpadł mu między cholewkę buta a nogawkę spodni. Zanim rodzice zdjęli mu ubranie i schłodzili skórę, doszło do głębokiego oparzenia trzeciego stopnia, a tkanki w tym miejscu m.in. ścięgna i mięśnie były w zasadzie na wierzchu.

Jednak do wypadków dochodzi także przez to, że rodzice używają podpałek. Czasem zdarza się, że dorosły wylewa gwałtownie podpałkę, dziecko stoi obok i ulega oparzeniu.

Według moich obserwacji oparzenia w wakacje u dzieci wynikają często również z zabaw, w których uczestniczą maluchy. Mieliśmy na przykład siedmioletnią dziewczynkę, która bawiła się z grupą rówieśników zapalniczką gazową. W garażu podczas zabawy doszło do wybuchu, doznała ciężkich oparzeń płomieniem m.in. na twarzy.

Leczenie takich oparzeń to pewnie długotrwały proces?

- Oparzenia płynami zazwyczaj goją się najlepiej, tzn. ich leczenie trwa najkrócej. W takich przypadkach jesteśmy w stanie pomóc dzieciom w dwa-trzy tygodnie. Natomiast oparzenia płomieniem, chemikaliami i prądem to z reguły oparzenia trzeciego stopnia, które goją się dużo dłużej, wymagają przeszczepu skóry i pozostawiają blizny.

Liczy się czas?

- Gdy dziecko trafia do szpitala, kluczowa jest pierwsza doba. Wszystko zależy jednak od stanu dziecka i powierzchni oparzenia. Jeśli jest ono typowe i mieści się we wspomnianych wcześniej 80 proc. przypadków, to zwykle obejmuje 5-15 proc. ciała. Jest to stan poważny, ale nie na tyle dynamiczny, by mógł w ciągu godziny czy dwóch diametralnie pogorszyć stan dziecka.

Mieliśmy w szpitalu poparzone dziecko, które spało w łóżeczku w sąsiedztwie farelki. Jego łóżeczko zajęło się od grzejnika. Pamiętam też pacjentów z pożaru domu, który wybuchł od starej ładowarki. Takie dramatyczne wypadki zdarzają się raz na rok lub dwa. W 95 proc. przypadków na szczęście jesteśmy w stanie dzieciom pomóc.

Pamięta pan przypadki dzieci z oparzeniami trzeciego stopnia?

- Oczywiście. Ostatnio mieliśmy na oddziale chłopca, który przebywał z rodzicem w garażu i oparzył się gorącym powietrzem z rury wydechowej samochodu. Doszło u niego do oparzenia trzeciego stopnia na łydce i kostce. Rodzice zwlekali z pojawieniem się z nim u lekarza, przyjechali dopiero po trzech dniach. U tego chłopca konieczny okazał się przeszczep.

Zdarzają się też mali pacjenci, którzy podczas przebywania latem na wsi ulegają oparzeniom podczas na przykład wędzenia mięsa. Pamiętam kilkuletnią dziewczynkę, która wpadła do parnika, miała głębokie oparzenia powierzchni ciała począwszy od klatki piersiowej aż do kończyn dolnych. Jej leczenie trwało około trzech miesięcy. Przez część pobytu na oddziale musiała być utrzymywana w stanie śpiączki farmakologicznej i podłączona do respiratora. Przeszczepy musieliśmy wykonywać partiami.

Jeśli znaczna część ciała dziecka ulega oparzeniu, to tej zdrowej skóry do przeszczepu potrzeba chyba bardzo dużo?

- Tak, ale my, lekarze, mówimy, że lubimy leczyć dzieci - w tym kontekście, że młody organizm ma więcej sił do przetrwania i lepsze zdolności gojenia. Pole dawcze, czyli miejsce, z którego pobiera się przeszczep, goi się u nich w ciągu tygodnia lub dwóch. Jest więc szansa, że z jednego miejsca znów można pobrać nową skórę. Dlatego przeszczepy wykonuje się partiami.

Czy rodzice stosują się do zaleceń?

- Z tym bywa różnie. W większości są zaangażowani, przychodzą na kontrole. Są jednak i tacy, którzy o to nie dbają. Na przykład dziecko wraca do nas dopiero pół roku po urazie. Funkcjonuje, chodzi do szkoły, ale jego blizny wyglądają fatalnie, bo rodzice o nie niedbali. Ja znam te historie głównie z perspektywy wykonywanych znieczuleń ogólnych do zabiegów operacyjnych oraz z rozmów z chirurgami, którzy przyjmują takich pacjentów w poradni na wizytach kontrolnych.

Często się zdarzają tacy rodzice?

- Powiedziałbym, że 1/3 rodziców tak robi. Według moich obserwacji 70 proc. przypadków oparzeń wynika z braku należytej opieki rodzica. Opiekun nie sprawował odpowiedniej kontroli nad dzieckiem przed wypadkiem, a często i po nim nie angażuje się w proces dbania o blizny.

Mieliśmy takiego chłopca, który miał sześć czy siedem lat. Chodził sobie z kolegami bez opieki osoby dorosłej po okolicy. W pewnym momencie zaczął się bawić w okolicy skrzynki elektrycznej i uległ oparzeniu w wyniku zwarcia elektrycznego. Spędził u nas kilka miesięcy na intensywnej terapii. Gdy potem przyjeżdżał na wizyty i zabiegi rekonstrukcyjne, widać było, że rodzice nie dbają o niego tak, jak powinni - miał spore, przerośnięte blizny, rodzice nie stosowali się do naszych wskazówek.

Oparzenia śmiertelne u dzieci też się zdarzały w pana praktyce lekarskiej?

- Niestety tak. Zwykle miały one związek z pożarami domów. W niektórych przypadkach dzieci były tak ciężko poparzone (powyżej 80 proc. powierzchni ciała), że nie udało się ich uratować.

Mieliśmy w szpitalu poparzone dziecko, które spało w łóżeczku w sąsiedztwie farelki. Jego łóżeczko zajęło się od grzejnika. Pamiętam też pacjentów z pożaru domu, który wybuchł od starej ładowarki. Takie dramatyczne wypadki zdarzają się raz na rok lub dwa. W 95 proc. przypadków na szczęście jesteśmy w stanie dzieciom pomóc.

Co zatem powinien robić rodzic, a czego mu nie wolno, gdy dziecko się oparzy?

- Trzeba starać się zachować spokój i nie panikować. Najpierw sprawdzamy, jaki jest stan dziecka: czy nie doszło do oparzeń jamy ustnej i dróg oddechowych, a zatem czy maluch może oddychać.

Miejsce oparzenia należy schłodzić według zasady 3x15. Oznacza to, że chłodzenie powinno trwać 15 minut za pomocą wody o temperaturze ok. 15 stopni i powinno się ją polewać miejsce oparzenia z odległości mniej więcej 15 cm. Chłodzić dziecko możemy w wannie.

Woda, którą polewamy, nie może być lodowata, ponieważ dzieci nie mają jeszcze dobrze wykształconej termoregulacji. Jeśli będzie za zimna, możemy malucha bardzo szybko wychłodzić.

Następnie oparzenia należy zabezpieczyć jałowym opatrunkiem, najlepiej hydrożelowym. Konieczne jest wezwanie pogotowia.

Oparzonemu dziecku nie należy dawać nic do picia ani do jedzenia, ponieważ po przyjęciu na oddział będzie prawdopodobnie zakwalifikowane do znieczulenia ogólnego. Przy pełnym żołądku będzie trzeba ten proces odsunąć w czasie, ponieważ znieczulenie może zostać wykonane po sześciu godzinach od ostatniego posiłku, aby ograniczyć ryzyko wymiotów i zachłyśnięcia, które znacząco rośnie przy pełnym żołądku.

Jeśli dziecko potrzebuje leku przeciwbólowego, to zalecamy, by zastosować lek w czopku, a nie doustny.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze